czwartek, 11 grudnia 2014

sezon 2014

  Sezon minął, a ja nie miałem czasu nic napisać. W sumie to nawet nie było o czym. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, bo pogoda była strasznie przeciętna w zasadniczej części sezonu, czyli w wakacje. Nie pamiętam od lat takiego roku, w którym wschodni wiatr przeszkadzałby nam w aż takim stopniu. Może za bardzo narzekam. W końcu dało się latać tylko nie tak jakbyśmy sobie tego marzyli. To chyba ten kapitalny maj nas tak rozochocił.


Dało się wtedy zwiedzać Bieszczady bez najmniejszych problemów. Nad "CHATKĄ PUCHATKA" bywaliśmy co chwile. Miło obserwuje się turystów na szlaku z góry :)
schronisko CHATKA PUCHATKA


Tam też miałem najlepsze noszenie w tym roku - 8,9m/s  :)

"Jawor" na Solinie

Później nie było juz tak dobrze tzn. lipiec i sierpień nie odzwierciedliły wiosennego potencjału, a wschodni wiatr co chwilę nam przeszkadzał. Na szczęście jesień wynagrodziła nam częściowo wakacje. Przyszły południowe wiatry i zaczęło się inne latanie. Starty grawitacyjne, loty żaglowe (zboczowe) i zjawiska falowe. Nie wszyscy wkomponowali sie idealnie ze swoim pobytem w pogode, ale zdecydowana większość może byc zadowolona.

Nadaliśmy tej jesieni znowu kilkadziesiąt uprawnień i pozyskaliśmy nowych pilotów. Wyjeżdżali uśmiechnięci... 


To tak na szybko. Prawdziwe podsumowanie znajduje się w filmie poniżej(najlepiej otworzyć go zewnętrznie w yt i ogladać na pełnym ekranie). Do filmu mam tylko jedną uwagę, o której należy pamietać - żeby udało się tak polatać i jeszcze zrobić z tego film potrzeba ciężkiej pracy wielu osób na ziemi. Na filmie tego nie widać, ale może w przyszłych odsłonach naszego latania uda mi się to uwiecznić. 





Mam teraz więcej czasu, więc posty zaczną się już pojawiać normalnie. W przyszłości jeśli będzie mi brakować czasu na pisanie, to postaram się chociaż dorzucać zdjęcia na bieżąco, żeby było wiadomo co u nas słychać. 

Więcej zdjęć z sezonu w linku poniżej




Zachęcam do subskrybcji (okienko po prawej) .

piątek, 30 maja 2014

Zaległości

Narobiło się zaległości...
  Najpierw była leniwa zima, podczas której nie było specjalnie o czym pisać. Trochę książek się przeczytało, trochę książek się kupiło i nawet nie otworzyło. Później szybko przyszła wiosna i czas eksploracji okolicznych lasów. Pościągałem stare, przedwojenne mapy, zrobiłem mały "wywiad" we wsi i nawet udało się namierzyć kilka ciekawych miejsc(m.in. pozostałości po starej leśniczówce oraz po radzieckim bunkrze). Początek sezonu przyszedł szybko i niestety nie wystarczyło czasu na poszukiwania kolejnego samolotu w Bieszczadach, nad czym bardzo ubolewam. Właściwie to ciężko nawet mówić o początku sezonu, bo nie było jego końca. Lataliśmy trochę na śniegu, trochę na błocie...



 Kosztowało to dużo zdrowia, ale tym mógłby się przejmować tylko ktoś normalny. Jak to mówią -"jak się dzieci bawią, tzn. że są zdrowe" :)


  W 1szej połowie kwietnia odwiedzili nas nasi dobrzy znajomi z Anglii. Rory i Marzena Ellis wraz z dziećmi. Poprzednio Rory przywiózł ze sobą kilkadziesiąt pamiątek rodzinnych związanych z Bezmiechową (o czym można przeczytać  tutaj). Tym razem również zabrał ze sobą coś bardzo cennego - przedwojenną mapę Polski z nadrukiem dla celów szybowcowych(!!!),  zakupioną przez jego ojca na okoliczność latania w naszym kraju. Prawdziwy, lotniczy skarb. Opracowana w latach 30-tych przez dr. A. Kochańskiego, tego samego, który badał warunki meteorologiczne w Bezmiechowej.


  Mapa zawiera m.in. :
-szybowiska żaglowe, z których można startować do przelotu za pomocą liny gumowej :)
-strefy zakazane
-strefy ślepych lotów (?)
-dobre trasy przelotowe
-strefy atermiczne (takie obszary gdzie szybownik ma trudność ze znalezieniem noszeń).
    Co najciekawsze - strefy atermiczne oznaczone przez pierwszych szybowników pokrywają się dokładnie z tym czego my doświadczamy dzisiaj (okolice Krosna i Sanoka dały nam się we znaki nawet w ostatnich dniach). Ten wielki, zmęczony arkusz papieru pachniał starością tak intensywnie, że moja zazdrość przechodziła powoli  w frustrację. Na szczęście Rory pozwolił mi na zeskanowanie i trochę mi przeszło, ale tylko do momentu kiedy zaczęliśmy rozmawiać o jego prywatnym szybowcu ASG-29, albo o tym jak latał DC-3 i na innych, ciekawych zabawkach.
   Szkoda tylko, że podczas tych kilku dni pogoda była bardzo kapryśna. Bardziej sprzyjała barowym pogaduchom niż lataniu. Udało się na szczęście oderwać od ziemi i trochę polatać, zarówno na termice jak i na żaglu po starcie grawitacyjnym. Mam więc nadzieję, że Rory wyjechał chociaż częściowo usatysfakcjonowany. Na przyszły rok zamawiam pogodę typowo przelotową i lecimy na 2 szybowce  w wysokie Bieszczady. A Marzenę z dziećmi poprosimy o zdjęcie  z połonin jak będziemy robić niskie przejście nad "Chatką Puchatką". Tak będzie :)

    Kolejny czas warty odnotowania to lot z moim starym przyjacielem Olgierdem. Brakowało mu tylko lotów na korkociągi jeśli chodzi o spełnienie wymogów do licencji. Prognozy były średnie, ale mówię mu przez telefon - przyjeżdżaj. Pogody powinno wystarczyć co najmniej na pół dnia, więc jakieś minimum naszego planu uda się chyba zrobić. Trzeba będzie tylko uważnie obserwować rozwój chmur burzowych i w odpowiednim momencie podjąć decyzję o "ewakuacji". Na szybowisku jesteśmy sami, tzn. ja, mój uczeń i dwóch kolegów do obsługi startu. Standardowo omawiamy zadanie i sytuacje niebezpieczne z jakimi możemy sie spotkać, pakujemy się do naszego pięknego Puchacza i po chwili jesteśmy już w powietrzu. Wyczepienie na ok 400 m i dlugo nic, aż w okolicach 3 zakrętu trafiamy na słabe noszenie. Wskazówka wariometru leniwie przekracza 0 i wędruje do góry, zatrzymuje się już na 0,5 m/s i trochę nas stresuje. Czyżby te piętrzące się w oczach chmury były tylko "malowane" ? 5 minut później nie ma już wątpliwości. Puchacz aż huczy w noszeniu, a rozpędzone powietrze  świszczy miło dla ucha przez wszystkie szczeliny w konstrukcji. Przy tej pięknej melodii dotarliśmy do podstawy 1szej chmury - 1900 m. Noszenia dochodziły nawet do 5 m/s, a postawy wahały się od 1700 m do 2100 m.




   W tych warunkach szybko uporaliśmy się z zadaniem, jednak z każdej strony zaczynało padać i Bezmiechowa również stanęła w deszczu. Zaczęliśmy się pętać po okolicy czekając, aż congestus wypada się nad naszym lotniskiem. Bezpieczniej byłoby wylądować w jakimś w polu niż próbować podchodzić w gęstym opadzie przy ograniczonej widoczności.



   I tak oto lot na korkociągi przekształcił się w trening latania przelotowego. Niebo było już gęsto usiane ciemnymi, groźnie wyglądającymi chmurami. Grube i spuchnięte od nadmiaru wilgoci co chwilę wylewały się po okolicy, a my co chwilę musieliśmy zmieniać decyzje i taktykę lotu. Okrążaliśmy kolejne wodospady deszczu latając po podniebnej autostradzie z przeszkodami, aż opad nad Bezmiechową ustał zupełnie i można było z dużej wysokości pogonić do lotniska. To był piękny lot. Zrobiliśmy ponad 20 korkociągów, przelecieliśmy ponad 140 km i zrobiliśmy kolejny krok w kierunku uzyskania licencji pilota szybowcowego - 2 tygodnie później Olgierd był już po egzaminie.

                                                           Solina

    Kwiecień zakończyłem jeszcze jednym przyjemnym lotem. Do Bezmiechowej na kilka dni zawitała pięknie odnowiona Mucha STD SP-2117.

    W związku z tym, że jest to własność mojego kolegi to nie mogłem sobie odmówić lotu tym klasykiem. W latach 60-tych był to podstawowy szybowiec wyczynowy we wszystkich aeroklubach. Warto też wspomnieć, że podczas Szybowcowych Mistrzostw Świata w 1958 roku, Adam Witek zajął na Muszce  1 miejsce w klasie standard. Dzisiaj ten szybowiec znacząco odstaje osiągami od współczesnych konstrukcji, ale jeśli chodzi o przyjemność z lotu to jest to ciągle ścisła czołówka. Pilotażowo jest to po prostu bajka. Ten szybowiec chodzi za ręką, a po godzinie lotu miałem wrażenie, że wyprzedza wręcz moje myśli. Można się taką Muszką dosłownie wkręcić w rdzeń komina. Dobrze, że są ludzie, którzy dają tym patykom drugie życie. Taki sprzęt nie powinien gnić po stodołach. Chciałbym kiedyś polecieć Muszką na jakiś przelot...





Wkrótce ukaże się kilka naprawdę ciekawych rzeczy, więc zachęcam do subskrybcji. 






piątek, 17 stycznia 2014

pewnego razu

  Pan Władek Śliwiński to wielki pasjonat lotnictwa, historii i militariów. Przede wszystkim jest człowiekiem o ogromnej wiedzy, którą chętnie i w przystępny sposób potrafi się dzielić. Co więcej - potrafi tym zarazić, czego sam jestem przykładem. Zdarza się nam wspólnie pracować lub czasami spotkać przy piwie bezalkoholowym, więc jest o czym rozmawiać. I tak pewnego razu na stole pojawił się taki skarb.

  Ojciec Pana Władka był  pilotem szybowcowym w Bezmiechowskiej szkole i uzyskał nawet ówczesną kategorię "C". Zdjęcie powyżej przedstawia oryginalną legitymację szybownika, wydaną przez Aeroklub RP w 1939 roku. Nie wiem czy oprócz tego egzemplarza zachowały się jeszcze jakieś legitymacje lotników z przedwojennej Bezmiechowej. Przynajmniej ja żadnej innej nie widziałem... 

Poniżej link, pod którym zobaczycie trochę ciekawych zdjęć. Wszystkie pochodzą ze zbiorów Pana Władka Śliwińskiego, a zdecydowana większość z nich to Bezmiechowa. Wielkie podziękowania dla właściciela tych perełek za to, że zechciał się nimi podzielić. 




(a wkrótce o nowym znalezisku...)