poniedziałek, 25 listopada 2013

wtorek, 19 listopada 2013

Przedwojenna Bezmiechowa w obiektywie angielskiego pilota

    Jakiś czas temu odwiedzili nasz ośrodek Państwo Rory i Marzena Ellis. Był początek sezonu, przygotowywaliśmy nasze patyki przed hangarem do pierwszych lotów. Szybowce były już przeglądnięte i w zasadzie została sama kosmetyka tzn. miały się błyszczeć i lśnić na niebie tak, żeby nie było wątpliwości skąd są te ptaki. Leżąc pod szybowcem zauważyłem, że z ławeczki pod chatką przygląda nam się jakaś para. Pomyślałem sobie - świetnie. Jedyne czego potrzebuję po paru godzinach konserwacji powierzchni płaskich i wypukłych to wywiad rzeka dla przypadkowych turystów, którym będę w brudnych ciuchach tłumaczył dlaczego to lata bez silnika. Zazwyczaj układ pytań w takich sytuacjach jest ten sam:
- jak to nie ma silnika? to jak to lata?
- ile osób sie do tego mieści? (tak, dokładnie tak)
- ile to waży, kosztuje ? itd.
- czy dzisiaj nie latamy, bo jest za słaby wiatr ? i wiele innych.
  Normalnie nie ma w tym nic złego, że ludzie chcą się dowiedzieć czegoś więcej i zawsze służę fachową pomocą, ale uwierzcie, że odpowiadanie przez ileś lat na te same pytania (czasami po kilkanaście razy w ciągu dnia) potrafi być frustrujące.
  Tym razem było inaczej. Okazało się, że nasze spotkanie nie jest przypadkowe, a Pan Rory jest w pewnym sensie związany z Bezmiechową - jego ojciec przyjeżdżał na naszą górę w latach 30-stych latać na szybowcach ! Jak dla mnie to niesamowite, że spotykamy się po wielu latach w tym miejscu. Tak samo jak niesamowite jest to, że ponad 70 lat temu, pilot z Wysp Brytyjskich rzuca  się w długą i uciążliwą podróż na bliżej mu nieznany dziki wschód. Co więcej - radzi sobie wyśmienicie i zdobywa warunek do ówczesnej kategorii D3 ! Dzisiaj niektórzy mają problem z lataniem i odwlekają ukończenie zadania, bo np. na weekendzie nie ma wygodnego połączenia z Rzeszowa do Bezmiechowej i trzeba byłoby iść pieszo z Leska...
  W trakcie kilku dni pobytu Pan Rory pokazał, że jest bardzo dobrym szybownikiem i świetnie czuje się w górskim lataniu. Przyjemnie było patrzeć na człowieka, który kontynuuje pasję swojego ojca i to w tak świetnym stylu. Szkoda tylko, że przez mój średnio-zaawansowany angielski, musiałem wspomagać się pomocą Pani Marzeny. Z pewnością czasami brzmiałem jak Kali z książki Sienkiewicza, ale daliśmy radę. Lotnicy zawsze się dogadają.
  Na koniec dostałem możliwość obejrzenia starych pamiątek rodzinnych. Większość zeskanowałem i mam zgodę na publikację,za co serdecznie dziękuję właścicielom i mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.


 To jest ponad 50 niepublikowanych wcześniej w Polsce zdjęć z Bezmiechowej i okolic. Te fotografie to sentymentalna podróż do przeszłości  i gratka nie tylko dla lotników, a czas zatrzymany w tych kadrach już nie odejdzie w zapomnienie.



więcej zdj. tutaj    STARE FOTOGRAFIE

  Może ktoś rozpozna osoby na zdjęciach albo szybowce? Byłoby miło, gdyby udało się je lepiej opisać. W poprzednim poście umieściłem zdjęcia metalowych części szybowcowych, znalezione na terenie naszego szybowiska. Być może dysponuje ktoś planami przedwojennych szybowców i pomoże je zidentyfikować.

środa, 13 listopada 2013

skarby przedwojennej Szkoły Szybowcowej w Bezmiechowej



póki co zostawię te 3 zdjęcia bez opisu, domyślcie się :)

bieszczadzkie historie

     W związku z tym, że pogoda nie pozwala oderwać się od Ziemi jest czas na opisanie trochę innego lotnictwa. Poniżej zamieszczam mój artykuł dla GPRz, w którym opisuję ciekawą historię z zeszłego roku.


   Wszystko zaczęło się od przeczytania książki „Lotnicze tradycje Bieszczadów” Andrzeja Olejko. Opisana w niej historia radzieckiego myśliwca rozbitego pod Okrąglikem  (1101 m n.p.m.)zainspirowała grupę pilotów i pracowników Akademickiego Ośrodka Szybowcowego w Bezmiechowej do wyjścia w góry. Chcieliśmy  odnaleźć miejsce gdzie leżą szczątki rozbitego samolotu i prowizoryczny grób pilota Armii Czerwonej. W międzyczasie dowiedzieliśmy się od bieszczadzkiego instruktora paralotniowego (Wacława Kuzło z Prowing Team) o tym, że natknął się podczas swoich powietrznych wędrówek po górach na miejsce katastrofy lotniczej sprzed wielu lat, które znajduje się w okolicy naszego celu podróży. Konsternacja była tym większa, iż z opisu wynikało, że samolot ten leży nie w miejscu do którego chcieliśmy się pierwotnie udać, lecz  po przeciwnej stronie przełęczy…
          I tak oto 14 listopada 2012 roku, pełni nadziei na emocjonujące spotkanie z historią, dojechaliśmy na „koniec Polski”. Nie sposób nazwać tego miejsca inaczej, gdyż kręta i co raz węższa asfaltowa droga kończy się na Przełęczy w Roztokach Górnych maluteńkim parkingiem, równo na granicy naszego państwa. Dalej jest już tylko ogromna przestrzeń z imponującym widokiem na góry Polski, Ukrainy i Słowacji okraszone karpacką buczyną. Uzbrojeni w aparaty, mapy, i gps  wyruszyliśmy niezwłocznie niebieskim szlakiem z przełęczy prosto na Rypi Wierch (1003 m n. p. m.),  gdzie wg opisu miały znajdować się szczątki samolotu. Szlak biegnie równo granicą polsko-słowacką i cały czas po grzbiecie, wiec nie sposób się zgubić mimo pełnego zalesienia. Niemniej jednak ślady „misia” na ścieżce w gęstych jak las borówczyskach nie pozostawiają złudzeń, że człowiek jest tylko gościem w tej dzikiej krainie. Po około godzinie wędrówki przerywanej co chwilę na podziwianie widoków, dotarliśmy na szczyt a naszym oczom ukazała się mogiła lotnika ułożona z kamieni i części samolotu. Tuż obok niej znajduje się charakterystyczna, nienaturalna wyrwa w ziemi, która zapewne jest miejscem gdzie samolot wbił się w górę. Jej rozmiary jak i porozrzucane w promieniu kilkuset metrów szczątki wraku świadczą o olbrzymiej energii tego zderzenia. Po rozpoznaniu terenu i zrobieniu obszernej foto-dokumentacji zaczęły się rodzić pytania, ponieważ zarówno w literaturze jak i publikacjach dostępnych w sieci brak jest szczegółów dotyczących katastrofy. Niestety powoli zachodzące słońce nie pozwalało na dyskusje na miejscu- w końcu nikt z nas nie pragnął spotkania z wychodzącym o zmroku na żer niedźwiedziem- bardzo dobrze znanym okolicznym mieszkańcom i kilku już „uświadomionym” paralotniarzom.


                Po powrocie do Bezmiechowej skontaktowaliśmy się z Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie w nadziei na jakiekolwiek informacje. Jak się okazało nie byliśmy pierwszymi poszukującymi śladów przeszłości na Rypim Wierchu. Latem 2012 r. grupa ,, Orły Historii” po badaniach przeprowadzonych w rejonie Okrąglika udała się w rejon naszych późniejszych poszukiwań i również odnalazła miejsce katastrofy. Nawiązanie współpracy pomiędzy Akademickim Ośrodkiem Szybowcowym w Bezmiechowej oraz zainteresowanymi stronami zaowocowało przyspieszeniem prac nad wyjaśnieniem jednej z bieszczadzkich tajemnic. Pogoda sprzyjała, więc już po dwóch dniach, wyposażeni w płócienne worki, plecaki i torby zjawiliśmy się na przełęczy w Roztokach Górnych celem zebrania i zabezpieczenia jak największej liczby elementów wraku do analizy. W pocie czoła, brudni od borówek i błota zapełnialiśmy torby kolorowymi kawałkami poszycia, łuskami i elementami podwozia. Kiedy wydawało się, że zebraliśmy już wszystko co można było odnaleźć ciekawskim, ludzkim okiem, i kiedy nosiliśmy się z zamiarem powrotu do samochodu naszym oczom ukazał się cały cylinder lotniczego silnika. Stał oparty pomiędzy olbrzymim kamieniem, a konarami starego Buka i patrzył na nas jakby miał już dość swojej 70letniej samotności.



 Miłośnikom lotnictwa i  pilotom nie trzeba chyba tłumaczyć jak znamienne w skutkach może być odnalezienie takiego „artefaktu”. Ta najcenniejsza zdobycz naszej grupy eksploracyjnej pozwoliła po kilku godzinach spędzonych na internetowych poszukiwaniach na wydanie zaskakującego werdyktu – na Rypim Wierchu rozbił się średni radziecki bombowiec Ił-4. Nasza satysfakcja była jeszcze większa kiedy na podstawie przekazanych przez nas elementów wraku potwierdzili to pracownicy muzeum w Krakowie.
Zabezpieczenie szczątków maszyny i identyfikacja samolotu to pierwszy i najważniejszy krok w kierunku rozwiązania tej zagadki, ale zostało jeszcze trochę do zrobienia. Przede wszystkim trzeba ustalić w jaki sposób, w jakich okolicznościach doszło do katastrofy, a także czy w leśnej mogile spoczywają kości radzieckich lotników. Miejmy nadzieję, że po zebraniu wszelkich potrzebnych danych możliwe będzie dokładne ustalenie tożsamości pilotów.
Być może dzięki staraniom podjętym przez grupę „Orły historii” możliwa będzie ekshumacja, tak jak to miało miejsce w przypadku pilota spod Okrąglika, który finalnie został pochowany na Cmentarzu Wojskowym w Baligrodzie .  Ktoś mógłby zapytać po co to wszystko? Czy nie wystarczy zaspokoić się wątkiem lotniczym ? Otóż nie. Każdemu, bez względu na narodowość należy się pamięć i szacunek. Z pewnością są jeszcze rodziny, które chciałyby odwiedzić grób swoich bliskich, zaginionych 70 lat temu. Dlatego też każda taka inicjatywa będzie mocno wspierana przez Akademicki Ośrodek Szybowcowy w Bezmiechowej i środowisko lotnicze z nim związane. Są już wstępne plany wytyczenia szlaków turystycznych do miejsc znanych katastrof lotniczych i umieszczenia tam tablic informacyjnych przez lokalne władze samorządowe .
 A to wszystko po to, żeby Bieszczadzkie tajemnice nie odchodziły w niepamięć pochłaniane karpacką puszczą, lecz były dostępne dla każdego kto chce się zmierzyć z historią i przyrodą…


     Oprócz mnie, w "ekspedycji" :) udział wzięli Ireneusz Zima, Cezary Zdrójkowski, Marcin Jaros i Szymon Tabak. Po kilku dniach od przekazania zebranych szczątków Akademicki Ośrodek Szybowcowy w Bezmiechowej otrzymał na piśmie oficjalne podziękowanie od Dyrektora Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Sami siebie też nagrodziliśmy odrobiną dobrego trunku :) 

cdn.